wtorek, 8 grudnia 2015

Kuroshitsuji - recenzja 1 i 2 sezonu

Lata 80. XIX wieku. W dniu 10 urodzin Ciela jego rezydencja zostaje spalona, a wraz z nią jego rodzice, pies i służba. Jedyne osoby, które z tego wychodzą żywe, to majordomus Tanaka i właśnie młody panicz, który staje się ofiarą dla demona. Problem w tym, że ludzie, którzy wezwali potężną istotę nie przewidzieli, iż zawiąże ona kontrakt z chłopcem. Teraz, mając 12 lat, Ciel poszukuje ludzi odpowiedzialnych za jego tragedię, a pomaga mu w tym Sebastian, owy demon.
Kuroshitsuji jest ekranizacją mangi Yany Toboso o tym samym tytule, choć ze swym pierwowzorem wspólnego ma tak naprawdę niezbyt wiele. Postaci i początkowe wydarzenia są te same, jednak na tym się kończy. Osoby, które czytały mangę, mogą być nieco zawiedzione, jednak anime ma swoje plusy, jeśli chodzi o inną fabułę. Osoby, które nie czytały… Cóż. Nie mają czego porównywać i powinny być w grubej mierze zadowolone.
Na dzień dobry, po przeczytaniu wstępnego opisu fabuły, każdy może pomyśleć, że to typowe. Młody chłopak po przejściach, wyrządzono mu wielką krzywdę, będzie się mścił z pomocą potężnego demona, etc. Błąd. To prawda, że wszystko kreci się wokół Ciela, jednak młody panicz potrafi zaskoczyć. Ciel nie jest typem osoby, która rozpacza nad tym, co jej się przytrafiło, dlaczego akurat jemu, wszyscy mu powinni współczuć, bo tylko on na całym świecie tak cierpi i aż mdli człowieka od tej rozpaczy. Jest poważny, czasem dziecinny (ma w końcu tylko 12 lat) i rzadko okazuje litość, a do tego prześciga się w niewinnym znęcaniu z towarzyszącym mu demonem. Wykorzystuje wszystkich bez skrupułów, potrafi stworzyć sytuację poważnie zagrażającą jego życiu, byle sprawdzić, czy Sebastian jeszcze o nim pamięta. A sytuacji zagrażających chłopcu jest mnóstwo: od kul, przez upadek z wysokości i spadające przedmioty, po zagrożenie ze strony istot pokroju Sebastiana, a nawet więcej. Do wyboru, do koloru. Ponadto młody chłopak doskonale zdaje sobie sprawę ze swego statusu – jest jedynym spadkobiercą rodziny Phantomhive i głową rodu. Nie boi się korzystać z faktu, iż nosi tytuł hrabiego. Nie dość, że jest właścicielem dobrze prosperującej firmy zabawkarskiej, to po godzinach dorabia jako Pies Królowej – innymi słowy, odwala czarną robotę, pomagając tym samym Scotland Yardowi w trudnych sprawach.
Wspominam o demonie, ale kim on właściwie jest? Otóż Sebastian, bo takie imię nadał mu Ciel, to kontrahent Phantomhive’a i jego lojalny kamerdyner. Jest w stanie zrobić praktycznie wszystko i nie raz zadziwia swoją szybkością, siłą i inteligencją. Choć zdaje się interesować Cielem (jego duszą) tylko w kategoriach obiadu, tak naprawdę jest do niego bardzo przywiązany. Dla otoczenia wydaje się być po prostu tajemniczym mężczyzną, który pomógł Cielowi w powrocie do domu, który na pytanie „kim jesteś?”, odpowiada: „Jestem piekielnie dobrym lokajem” (tak w wolnym tłumaczeniu). Rozprawia się z przeciwnikami w mgnieniu oka, o ile są zwykłymi ludźmi. Wszystkie rozkazy swojego kontrahenta kwituje krótkim i charakterystycznym dla Kuroshitsuji „Yes, my lord”. Jest gotów na niemal wszystko dla swego pana, jednak jako demon jest cyniczny i wredny. Choć troszczy się o zdrowie Ciela, lubi mu uprzykrzać życie. Gdy chłopak nie potrafi czegoś pojąc w związku ze swoją pracą, nie widzi z czymś związku lub najzwyczajniej sobie nie radzi, Sebastian stoi i nic nie robi, bo jego panicz przecież nie wydał mu konkretnego rozkazu. Pozwala chłopcu rozwikłać zagadkę samemu (a potem się dziwić, że Ciel ma do niego pretensje). Ale nawet tak wspaniały demon ma swoje słabe strony. Pierwszym jest jego słabość do… kotów! Tak, Sebastian traci głowę dla kociaków, na które swoją drogą Ciel ma uczulenie. Druga słabość demona… Nie chce nikomu psuć przyjemności oglądania, dlatego myślę, iż wystarczy napomknąć o pewnym Shinigami, któremu odbija na sam widok kamerdynera.
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów, to trzeba przyznać, że pani Toboso świetnie ułożyła ich status i charakter. Zacznijmy może od rodziny Ciela. Mamy tu Angelinę Durless, szerzej znaną jako Madame Red. Młodsza siostra matki Ciela jest lekarzem, ubiera się jedynie w czerwień i… Cóż. Jednym słowem nie jest do końca normalna, jak się okazuje, jednak Ciela kocha ponad wszystko. Następnie Elizabeth Midford, która każe siebie nazywać „Lizzy”. To kuzynka od strony ojca Ciela i jego narzeczona. Aż dziw bierze, że Ciel jej nigdy nie nagadał tak, by więcej się do niego nie odezwała. To optymistyczna dziewczyna kochająca wszystko, co słodkie i nawet Sebastian nie może jej się sprzeciwić, jeśli chodzi o słodkie ubranie. Miałam wielki ubaw widząc poważnego, bezlitosnego demona po interwencji Lizzy. W anime nie jest to ukazane, ale w mandze Toboso obdarzyła słodziutką blondyneczkę nadzwyczajnymi umiejętnościami w dziedzinie szermierki. To samo tyczy się jej brata, choć ten akurat nie pokazuje się w anime. Chłopak mający świra na punkcie młodszej siostry oraz ich matka, która na każdym kroku poprawia rozczochrane fryzury Ciela i Sebastiana.
Jeśli chodzi o służbę Ciela, nie da się tu nie śmiać. Najnormalniejszy jest pan Tanaka, jedyny ocalały z poprzedniej służby. Ogranicza się do picia herbaty i powiedzenia czegoś od czasu do czasu (nie licząc standardowego hohoho). Ogrodnikiem jest Finni, niewiele starszy od Ciela chłopiec, który kocha świeże powietrze i zwierzęta, a nienawidzi bycia zamkniętym w czterech ścianach. Nadzwyczaj silny, ciągle coś psuje. Mey-Rin to dziewczyna cierpiąca na dalekowzroczność, która swoje okulary ceni ponad wszystko. O dziwo niezdarna pokojówka ma wprawę w posługiwaniu się bronią palną. Ostatni jest kucharz. Bard był żołnierzem, którego Sebastian zgarnął z linii frontu. Facet nie dość, że wszystko widzi w kategoriach wojny, to jeszcze ciągle coś wybucha, kiedy tknie się gotowania. Cóż, należało by jeszcze wspomnieć o jednej osobie, która później dołącza do służby, ale byłby to (w moim mniemaniu) jeden z najgorszych spoilerów).
Z pozostałych bohaterów pierwszego sezonu wyróżniają się książę Soma i jego wierny towarzysz, Agni, a także Aleister Chamber, który moim zdaniem chyba ma robić za postać komiczną, a jest wręcz załamujący. Kusi mnie by napisać coś o kamerdynerze Madame Red. Grell Sutcliffe to bardzo złożona postać i niezwykle zaskakująca, choć na dzień dobry widzimy nieograniętego chłopaka, który po każdej porażce próbuje się zabić (więcej nie powiem, bo, jak wyżej, to okrutny spoiler). Lau natomiast wie więcej, niż się do tego przyznaje i jest informatorem Ciela w mrocznym półświatku. Za głównego antagonistę uznałabym anioła, choć i tu pojawia się rozbieżność. Działał sam, czy może na zlecenie? Zależy to od tego, jak ktoś na całą sytuacje patrzy. Ach! I nie można przecież zapomnieć o tak intrygującej postaci, jaką jest Undertaker! Także informator Ciela, ale raczej już o nieżyjących. Och, jak można się przy nim uśmiać! Jest jedną z tych postaci, których nie można łatwo zapomnieć.
Jeśli chodzi o postaci drugiego sezonu, w gruncie rzeczy nie zmieniają się. Dochodzą jednak antagoniści, jeden lepszy od drugiego. Nie ma co rozpisywać się o demonicznych trojaczkach, natomiast Alois Trancy i jego demoniczny kamerdyner Claude to inna sprawa. Alois, podobnie jak Ciel, wiele przeszedł i był poniżany, jednak odbiło się to na nim zupełnie inaczej. Kocha się bawić i znęcac nad innymi. Jedynym, któremu pokazuje swoją słabość, jest Claude. Temu jednak zależy jedynie na duszy chłopca, a to też do czasu. Claude zdaje się szukać najsmaczniejszej duszy, natomiast Alois…Powiedzmy, że w jego dusza nie jest najlepszej jakości. Jest też pokojówka Hannah. Choć zdaje się być spokojna i oddana swemu panu, potrafi namieszać.
Kreska jest ładna i bardzo przypomina tę z mangi. Tła się podobają, muzyka idealnie wpasowana, a głosy idealnie pasują. To co mi się najbardziej spodobało, to różnorodność w postaciach i właśnie muzyka, zwłaszcza oba openingi i pierwszy ending z pierwszego sezonu. I’m alive i postaci w wersji chibi… Perfekcja!
Sięgnęłam po ten tytuł, ponieważ kocham demony i muszę przyznać, że nie zawiodłam się pod tym względem. Choć zakończenie pierwszego sezonu wyobrażałam sobie inaczej, drugi sezon wszystko poprawił. Wiadomo, seria doskonała nie jest, ale na pewno nie jest też denna czy łatwa do zaszufladkowania. Ma w sobie to coś, co przyciąga widza.
Wracając jeszcze do drugiego sezonu, wywołuje on skrajne emocje. Jedni uważają, że był genialny, inni, że niepotrzebny. Należę do tej pierwszej grupy, dlatego też pojawienie się trzeciego sezonu i pełnometrażówki wielce mnie ucieszyło. Wiele osób było przeciwko pojawieniu się Book of Circus, ale wyszło na to, że wreszcie ktoś wziął się do roboty i zaczął ekranizować to, co wymyśliła pani Toboso.
Polecam serie osobom, które chcą odskoczni od zbyt przygnębiających lub nazbyt radosnych treści oraz tym, którzy nie lubią specjalnie główkować wraz z bohaterami – wszystko i tak w końcu się rozwiązuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz